SAM Żoliborz
Dawno nie byłem w SAMie, ale pielęgnowałem raczej pozytywne (choć też bez wielkiego zachwytu) wspomnienia miejsca z sympatycznym ogródkiem (ze sztuczną trawą), na obrzeżu nowych (też trochę sztucznych) żoliborskich osiedli. No i tamtejsze delikatesy, fajniejsze od restauracji. Powrót okazał się bolesną porażką – bo w zasadzie wszystko było nie tak.
Menu restauracji ewoluowało z czasem – kiedyś panowała w nim sensowna równowaga między daniami tradycyjnymi, wegetariańskimi i wegańskimi z lekkim skrzywieniem bliskowschodnim (hummus, falafel, foul) i dużym naciskiem na „bio”, „eko”, a więc przyjemnie. Teraz wegańskie danie główne jest jedno (pieczony kalafior – według kelnera podawany na zimno, choć co do tego nie mam pewności, ale o tym zaraz), do tego ze dwie sałatki i jedna z kanapek (o dumnej nazwie Vege Supreme – chyba jednak raczej inspirowanej tytułem płyty Coltrane’a niż samą formą kanapki, ale o tym zaraz). Mleko roślinne do kawy jest – za dopłatą, nawet za zwykłe sojowe. Za to była promocja na burgery wołowe.
Kiedy w ciepły wieczór przyszliśmy tam, raczej mocno głodni, na kolację, okazało się, że cała sala jest zajęta przez jakiś „iwent”. W ogródku pusto, ale po deszczu stoliki mokre. Kelner wytarł stolik – właściwie to nawet próbowało to robić dwóch kelnerów (czyli cała obsada, która akurat była w lokalu i musiała zająć się zorganizowaną imprezą oraz pozostałymi gośćmi) i nic nie zapowiadało, że będzie jakoś ultrasłabo (choć po zapoznaniu się z odświeżonym menu wiedziałem, że ultradobrze też nie będzie).
Szybka rozmowa z kelnerem i pierwsze wnioski:
– kalafior, choć według karty jest daniem głównym, serwowany jest na zimno i „tak właściwie to jest sałatką”;
– kanapka „supreme” jest za to podawana na ciepło i jest świetnym daniem głównym;
– falafel, choć nie jest oznaczony jako wegański, to w istocie wegański jest, bo niewegański jest tylko jeden z sosów – nie ma problemu, podamy bez tego sosu. Ale dwóch porcji nie podamy, bo mamy tylko jedną.
Reasumując: falafel i kanapka. I napoje.
Napoje zostały podane szybko, ale pewien niepokój wzbudziło w nas to, że serwetki, na których stały, były brudne – przyprószone jakimś pyłem, czy ziemią, tak jakby przed postawieniem szklanek na spodeczkach ktoś zanurzył je w doniczce (!?). Na jedzenie trzeba było chwilę poczekać ale nie było dramatu, szczególnie biorąc pod uwagę obłożenie. W końcu kelner przyniósł zamówienie. I zaczęła się zabawa.
Kanapka „supreme” okazała się… zwykłą kanapką – tj. podaną na zimno (technicznie rzecz biorąc, był to bajgiel), zimne były też pieczone warzywa, które się w niej znajdowały, a poza samymi warzywami składników zbyt wielu tam nie było. Aż się prosiło o jakiś hummus, pastę warzywną, cokolwiek. Sorry, SAM, jak wrzucacie do bajgla trochę warzyw, to nie nazywajcie kanapki „supreme” i nie mówcie klientom, że jest ciepłym zamiennikiem dania głównego.
Falafele – całe trzy, podane na rucoli, z sałatką tabbouleh, ostrą papryką, hummusem, małą pitką i… drugim sosem, którego miało nie być. Całe szczęście, że niechciany sos udało mi się jakoś odizolować (nie chciałem już bawić się w przekładanie dania na nowy talerz, czy zeskrobywanie sosu, choć taka propozycja padła), ale niesmak pozostał (także w aspekcie marnowania jedzenia – podanie gościowi sosu, którego ten na pewno nie zje, mija się z celem). Dobrze, że falafele były przynajmniej smaczne. Ale nadal „aż” trzy. Jak na danie główne za prawie trzy dychy – zdecydowanie szału nie było.
Trudno powiedzieć, abyśmy byli usatysfakcjonowani taką kolacją. Kelner wysłuchał zastrzeżeń, udał się na naradę z managerem i – tu SAM zachował się jak należy – ostateczny rachunek nie uwzględniał bajgla oraz (obowiązkowego) napiwku. Jako przeprosiny – OK, natomiast nie wydaje mi się, abym w najbliższych miesiącach miał chęć sprawdzić, czy w SAMie zmieniło się na lepsze. Duże rozczarowanie i niesmak.
ul. Rydygiera 9C, tel. 606 836 836, WWW
ładowanie mapy - proszę czekać...