Nie oceniaj książki po okładce, a knajpy po menu – tyle mogę powiedzieć po wizycie w Rabarbarze. Niestety, o ile zwykle mówię takie rzeczy, gdy jakieś zupełnie niepozorne miejsce ujmie mnie świetną kuchnią, tutaj było odwrotnie. Może źle trafiłem w menu, ale efektowanie opisane bowle, którymi stoi Rabarbar, nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań.
Nie mam żadnych zarzutów do obsługi – sprawna, uśmiechnięta, kontaktowa, gotowa do pomocy. Wystrój też na plus – fantazyjna tapeta przedstawiająca pełen egzotycznych ptaków las deszczowy tworzy dobry klimat, do którego zaskakująco pasują brokatowe i błyszczące poduszki. W środku nie ma może wiele miejsca, ale przestrzeni jest akurat tyle, by gości sobie nawzajem nie przeszkadzali.
W Rabarbarze zjemy przez cały dzień śniadania, smoothie bowls i lunchowo-obiadowe buddha bowls. Zestawy składników na papierze przedstawiały się bardzo kusząco i wydawały się idealnie skomponowane. Może przez to zderzenie z rzeczywistością było takie przykre?
Mój bowl wietnamski wypadł bardzo blado. Zdekomponowana sałatka z makaronem ryżowym została pozbawiona czegokolwiek, co nadałoby jej charakter. Załączony wodnisty sos, ni to pikantny, ni to kwaskowaty nie wywiązał się z zadania. Krótko mówiąc, miałem wrażenie że jem ładnie zaaranżowane na talerzu danie diety witariańskiej.
Lepiej wypadł bowl tajski, na jaki zdecydowała się moja siostra, bo w nim było coś, co ożywiało całość: orzechowy sos. Trochę ciekawiej dobrane składniki i wyraźniejsza wkładka białkowa (kurczak) sprawiły, że bowl zasmakował mi bardziej, choć czy zachwycił? Raczej uplasował się w bezpiecznej średniej.
Podsumowując, obyło się bez katastrofy, ale ja z Rabarbaru wyszedłem niepocieszony. Jeśli za prawie 30 złotych na głowę ani się nie najadasz, ani nie masz czego wspominać smakowo, to znaczy, że jest problem.
ul. Radna 12, 00-001 Warszawa, 570 004 531, FB
ładowanie mapy - proszę czekać...