We Fregacie pierwszy raz zacumowałam po jakiejś całonocnej imprezie, gdy o dziesiątej rano wszystkie ledwo dobudzone niedobitki postanowiły zjeść śniadanie. Ponieważ od drzwi mieszkania do wejścia na ten kulinarny pokład dzieliło nas akurat tyle, ile byliśmy w stanie wówczas przejść (czyli dziesięć pięter windą w dół i jakieś 150 metrów piechotą), wybór lokalu zdawał […]