Miejsce nader kultowe, żywy skansen i wehikuł czasu. Nie żadne przaśne udawanie PRL-u, tylko kawiarnia, która bardzo niewiele się od tamtych czasów zmieniła (a boazeria na pewno pozostała ta sama). Nie napijesz się tu kraftowego browaru ani cafe latte na mleku migdałowym. Możesz za to zjeść wuzetkę, wypić (smaczną!) czarną kawę, herbatę (ze szklanki bez ucha oczywiście) lub królewskie. Albo coś mocniejszego.
Obsługa dba, aby… duch PRL był obecny. Panie nie są niesympatyczne, co to to nie, ale prezentują wybitnie starą szkołę kawiarnianej obsługi, przegryzając ciastko przy stoliku obok baru w przerwie między obsługiwaniem klientów. Można posiedzieć i poobserwować pełne spektrum bywalców (od młodzieży po osoby, które przychodzą tu od kilku dekad), można nawet zostać poproszonym (a raczej – ą) z faszonem do tańca przez zmęczonego życiem pana.
Byłem tam raptem dwa razy, kiedyś na spotkaniu – powiedzmy – biznesowym (sic!) oraz na nieformalnej kawie i – dla klimatu! – będę chętnie wracał 🙂
Serio – odpuśćcie pobliskiego Starbucksa, lepiej napić się kawy w miejscu, jakich w Warszawie coraz mniej.
PS – ja tu tylko piłem, więc nie oceniam kuchni (za sam wygląd ciast – zdecydowanie wolałbym nie) i pozostawiam neutralne „5”.
al. Solidarności 66A, 22 831 67 72
ładowanie mapy - proszę czekać...